niedziela, 19 października 2014

Rozdział 4.3

- W zasadzie... - spojrzałem przez okno. - Wofkloy jest przecież chłodnym miastem. Już wczoraj chodziłem w długiej bluzie. Dlaczego teraz miałbym chodzić w koszulce? Jest na tyle zimno, że dzięki temu nikt nie zauważy, że coś mam na nadgarstkach - stwierdziłem - i kostkach - dodałem szybko.
- Racja - przytaknęła mi - dziękować chłodowi miasta...
Zaśmiałem się cicho. Było już dostatecznie wcześnie więc obudziliśmy resztę. Jak zwykle nie wiem czemu wyszykowanie zajęło całe grupie dość sporo czasu. Zawsze tak było na wyjazdach. Na śniadanie doszliśmy spóźnieni jakieś pół godziny. Usiedliśmy przy swoim stoliku
- Ciekawe co na dziś wymyśliła... - mruknął Ras. - Osobiście to jednak wolałbym już wrócić do domu... nie wytrzymam tu tygodnia!
- Nie bój się.. jeszcze tylko pięć dni... nie tydzień - zażartował Clay.
- To nie jest śmieszne!
- Przecież wiem - odparł sucho i stuknął go kulą w nogę.
- Ej! - warknął na niego.
Nie lubię spięć. Zwłaszcza między przyjaciółmi. Stuknąłem lekko pięścią w stół i spojrzałem na nich sucho. Wszyscy spojrzeli na mnie.
- To tylko pięć dni. Ogarnijcie się. Nie jest tu przyjemnie, zgodzę się. Nawet noce są trudne - podwinąłem rękaw i pokazałem im bandaże.
- Co ci się... - zaczęła Aliessa
- Ciąłeś się? - przerwał jej Ras dając głupie stwierdzenie.
- Idiota, nie! Miałem tylko dziwny sen, w którym mnie zraniono. Okazało się, że rany są nie tylko we śnie, ale i w realu... - spojrzałem ostro na Aliessę - gdyby nie ty... pewnie nic by się nie stało!
- A co ja zrobiłam!?
- Przyszłaś i zaczęłaś z tą głupią zagadką. Idiotka! Nie rozumiesz, że bez sensu jest szukanie tego! Wszystko było dobrze do puki się nie pojawiłaś!
- Ash ma rację - poprał mnie Rassell - puki Cię nie było, wszystko było normalne.
- Ale... gdyby nie ona... mnie by tu nie było... - powiedziała smutno Spectra
- Tego nie żałuję, nie wiem jak reszta, ale ja tego nie żałuję. Fajnie, że jesteś.
- No, zgodzę się - Rassell ją przytulił i poczochrał. - Szkoda tylko, że są to takie a nie inna okoliczności. - spojrzał sucho na Ali.
W jednej chwili wszyscy stali się jej wrogami. Zaskakujące, że tak szybko można wszystko stracić. Pewnie się tego nie spodziewała. Gdyby niczego nie zaczęła... wszystko byłoby dobrze. Po śniadaniu umówiliśmy się z resztą, że kończymy tą durną zabawę w zagadki. Aliessa protestowała, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy uważali, że to nie ma sensu, że lepiej będzie to skończyć puki nikomu jeszcze nie stała się większa krzywda. Przypomniało mi się spojrzenie Rori'ego kiedy pierwszy raz była w naszym pokoju. Nie ufał jej od początku. Od początku była jego wrogiem. Nic nie mówił, a szkoda. Gdyby się odezwał nic złego by się nie stało. Miał dobre przeczucie. Ważne, że się obudziliśmy, lepiej późno niż w cale.
Coin ogłosiła, że dziś będziemy łazić po mieście. Wofkloy to niby nic takiego, ale ma pewne ładne miejsca. McCoin powiedziała, że to będzie tak. Dojdziemy do jakiegoś miejsca, my se idziemy hulaj dusza gdzie się komu spodoba i o pewnej godzinie spotkamy się tam znowu. Każdemu odpowiadała ta opcja. Poszliśmy tą samą grupą. Mimo iż, Aliessa ie była wśród nas mile widziana i tak za nami szła. Jak gdyby nigdy nic. Nie rozumiem jej. Jasno daliśmy jej do zrozumienia, że u nas nie znajdzie już niczego. Postanowiliśmy nie zwracać na nią uwagi. Tak jest przecież najlepiej.
----------------------------------------------------------------------------------------
Krótki, ale jest. To chyba najważniejsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz