wtorek, 16 września 2014

Rozdział 4.2

Czas mijał i robiło się coraz ciemniej. W pokoju była tylko nasza czwórka. Pierwsza noc zapowiadała się raczej bez odpałów. W sumie każdy był zmęczony. Ewentualni ktoś kto nie był zmęczony mógł se chodzić po innych pokojach, ale nie wierzę, aby ktoś przyszedł i do nas.
Wszyscy już przebrani jeszcze chwilę rozmawialiśmy. Głównym tematem stały się wakacje, które co prawda były już pod koniec tego miesiąca.
- Gdzieś wyjeżdżacie? - zapytał Ras leżąc z głową w dół na fotelu.
- Nie, ja siedzę cały czas w domu. - odparłem leżąc na wznak z rękoma pod głową i przymkniętymi oczami.
- Ja również! - odparła Spectra chichocząc cicho.
Zakładam, że będzie spędzała ze mną większość dni. Już to sobie wyobrażam. Dzień w dzień z nią. W zasadzie czemu by nie, może nawet poszlibyśmy którymś razem na plażę? Jedyny mój wyjazd wakacyjny... przejechanie z Austech do jego granic i kawałek dalej na wybrzeża. Były niczyje. nie wiem dlaczego, nikt ich nie brał w swoje miastowe granice. A z resztą... może tak nawet lepiej? Była to ładna plaża, na którą jeżdżę co roku. Czasem z kimś czasem sam...
Aliessa ziewnęła i powiedziała wszystkim obojętne dobranoc. Spectra zgasiła światło i jakoś tak zakończyła się ledwie rozpoczęta rozmowa. Czułem jak powoli odpływam do niby błogiej krainy snów która ostatnio robiła mi nie przyjemne psikusy...
"Obudził mnie nieprzyjemny skrzeczący pisk. rozdzierał przyjemną ciszę nocy, rozdzierał ją jak piła mechaniczna tnie drzewo. powoli i bardzo agresywnie. Pisk zaczął przechodzić z niższe intonacje, aż w końcu brzmiał tak jakby ktoś przejeżdżam czymś ostrym o jakiś szklany przedmiot.Poczułem jak po plecach przebiega mi dreszcz, a uczy bolą tak jakby zaraz miały mi pęknąć bębenki uszne. Myślałem, że zaraz chyba zemdleję albo co gorsza bębenki uszne naprawdę mi pękną... i nagle wszystko ucichło. Czułem się zdezorientowany. W ogóle nie ogarniałem tego co się stało. Kiedy rozejrzałem się dokładniej dotarło do mnie, że reszta w ogóle nie zareagowała na ogłuszający pisk. Jakby go nie było, jakby był wytworem mojej wyobraźni. Wariuję? pomyślałem i wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Czuć było chłód. Wofkloy miało to do siebie, niemal zawsze było tu bardzo chłodno. Zwłaszcza nocami. Trawa była pokryta białym szronem. Cała flora wokół ośrodka była nią pokryta. W pewnym momencie poczułem jakby coś mnie popchnęło i jakimś dziwnym cudem wypadłem przez okno. Jakby szyby w ogóle nie było. Z cichym łupnięciem walnąłem o ziemię. Jęknąłem zwijając się lekko, gdyż upadek z drugiego piętra nie mógł obejść się bez odrobiny bólu.
Kiedy w końcu ból odpuścił wstałem i otworzyłem szeroko oczy. Ośrodka nie było. Znalazłem się w jakimś dziwnym lesie który wyglądał tak jakby ktoś go celowo pomalował na czarno. Światło księżyca blado białym blaskiem. Wszedłem w las, jest tu o wiele cieplej niż w okolicach ośrodka, czy w samym ośrodku. Zastanawiałem się gdzie jestem. las był naprawdę dziwny. Drzewa były powykręcane w mało naturalny sposób, jakby ktoś je zakręcał w sprężynkę, która powoli ugina się w dół i przybliża się do mnie. Im bardziej zgłębiałem się las tym miałem większe wrażenie, że gałęzie i pnie drzew jakby pochylają się do mnie bardziej. Usłyszałem pohukiwanie po czym zobaczyłem na wygiętej gałęzi śnieżnobiałą sowę, z czerwonymi oczami wbitymi prosto we mnie. Wzdrygnąłem się lekko. Pierwszy raz widziałem taką... dziwną, co najmniej dziwną, sowę... było w niej coś... nienaturalnego...
Idąc tak przez ten dziwny las usłyszałem zawodzenie. Jęk głośny i narastający. Ciarki mnie przeszły. Zawodzenie co chwila zmieniało swą intonację. Raz było bardziej świdrujące w uszach a za chwilę całkiem do zniesienia. Nagle wszystko umilkło. Nawet cichy lekki wiaterek przestał wiać i ruszać dziwnymi szarpanymi liśćmi. I nagle ciszę rozdarł opętańczy śmiech. Brzmiał co najmniej jak śmiech psychopatycznego mordercy, który śmiał się nad swoją ofiarą zadowolony z efektów. Był coraz głośniejszy, aż w końcu zacząłem mieć wrażenie, że ktoś się śmieje tuż za mną. był tak wyraźny, że aż miałem wrażenie, że mogę go dotknąć. Odwróciłem się gwałtownie. Pusto. Przekrzywiłem lekko głowię, gdyż śmiech nadal brzmiał tak jakby ktoś był za mną. Poczułem, że ktoś dotyka mnie w lewe ramię. Odwróciłem się ponownie. Znów pusto. I nagle cisza... odetchnąłem głębiej i odwróciłem się z powrotem, aby kontynuować "wycieczkę" przez las. Jednak gdy się odwróciłem tuż przede mną stała paskudna kreatura. Jebało od niej zgnilizną. Jej ciało było w stanie rozkładu, kiedy tak na mnie patrzyła spory płat skóry spadł z jej ciała. patrzyła mi prosto w oczy nie zważając na część ciała która jej przed chwilą odpadła. Zaśmiała się opętańczo.
- Boo! ( czy tam bu... nwm jak powinno się to pisać...)- rzuciła się na mnie."
Obudziłem się gwałtownie, oddychając szybko. Byłem mokry od potu i czułem, jak bije ode mnie ciepło. Mi samemu też było potwornie gorąco. Gdy uniosłem lekko ręce zobaczyłem, że trzęsą mi się jak galareta. To było dziwne odczucie. Zaskakujące... gdyż nawet największy dreszczowiec nie robił na mnie wrażenia. A taki głupi, ledwie straszny sen, wywołał taką reakcję. Jeszcze nigdy nie czułem się tak dziwnie.
- Ash? - ktoś delikatnym szeptem odezwał się w ciemnościach, głos dobiegał od strony okna - Wszystko okej? - Spectra przyglądała mi się zaskoczona.
- Czemu nie śpisz? - zapytałem nie zważając uwagi na pytanie.
- Coś mnie obudziło - wytłumaczyła się krótko. - Wszystko okej? - zapytała ponownie.
- Chyba... - zająkałem się lekko.
Zeszła cicho z parapetu i usiadła obok mnie, przyglądając mi się w bladym świetle księżyca.
- Na pewno? - dobrze wiedziała, że jest inaczej.
- Tak - odpowiedziałem niemal stanowczym głosem.
Przyłożyła mi chłodną dłoń do czoła. Nie wiem czemu... Jej dłoń była lodowata, ale kojąca. Jej delikatny dotyk sprawił, że się rozluźniłem.
- Nie jesteś przypadkiem chory? - zapytała z troską i spojrzała mi prosto w oczy.
- raczej nie - dotknąłem swojego czoła.
Spectra miała zimne dłonie więc mogło jej się zwyczajnie wydawać, ale faktycznie. Czoło miałem stosunkowo ciepłe. Mruknęła coś pod nosem i mnie przytuliła. objąłem ją lekko światło księżyca, dawało taką miłą bladawą poświatę w pokoju. Ciekawie to wyglądało. Urywkiem przypomniał mi się sen... nadal miałem niesmak po mojej reakcji na ten dziwny sen. Dlaczego tak mną wstrząsnął? To nawet nie było takie straszne... ale na pewno dziwne.
- Co ci się śniło? - zapytała po dłuższej ciszy.
- Może kiedyś ci powiem... - mruknąłem. Jakoś nie miałem na razie ochoty się tym z kimkolwiek dzielić.
- Dlaczego nie teraz? - zapytała lekko niezadowolona.
Nie odpowiedziałem. Położyłem się powoli, a dziewczyna oparła mi głowę na klacie w okolicach serca. Przytuliłem ją do siebie. Przymknęła oczy. jej oddech stał się miarowy.
- Serce ci wali jak młot - szepnęła po czym uśmiechnęła się.
Uśmiechnąłem się przelotnie. Do głowy znów mi napłynęły podłe myśli ostatnich zdarzeń... zero odpowiedzi... zero niczego, nic co mogłoby nam pomóc w rozwikłaniu dziwnej i nietypowej zagadki. Czym był ten szklany labirynt? No i nadal interesowało mnie jak doszło do wypadku Rori'ego... fakt, nie powinien pić przed jazdą... ale on jeździł w gorszych stanach... a teraz? To nie było normalne... plus to co powiedzieli policjanci... jak to wszystko ogarnąć? Nie mam pojęcia...
Tego jest zbyt wiele i boję się, że będzie jeszcze więcej. Westchnąłem i przymknąłem oczy jednocześnie modląc się, aby przypadkiem nie trafić z powrotem do tamtego snu... chwilę leżałem w ciszy, aż w końcu dopadła mnie senność i zasnąłem. Nawet już nie wiem w którym momencie.
"Kreatura przyszpilała mnie do ziemi chichocząc. Z jej paszczy wypełnionej rzędami dość ostrych i paskudnych zębów spływała gęsta i obrzydliwa ślina, która kapała mi prosto na twarz.
Zacząłem się wiercić, aby jakoś się wyswobodzić jednakże to tylko pogorszyło moją sytuację gdyż bestia początkowo agresywnie wbiła mi pazury w nadgarstki i kostki po czym powoli wbijała je głębiej. Dostrzegłem, że są piłkowane po jednej stronie tak samo jak zęby rekina, więc jakby chciała gwałtownie wyjąć szpony z mojego ciała rozdarłaby je tak jak szmatkę... ból był rozdzierający więc przestałem się wiercić. Kreatura przestała mi wbijać pazury, ale też ich nie wyjęła, warczała na mnie patrząc na mnie pustymi szklanymi oczami. Nie widać w niej było ni grama litości. Zbliżyło do mnie pysk akurat w tym momencie jak wypuszczało powietrze w nosie. Paskudny odór. Rzygać mi się chciało. Już miałem dość, znów podjąłem próbę... zacząłem ponownie się wiercić, ale trzymała mnie mocne. W końcu jak zauważyła, że jakoś słabo zwracam uwagę na pazury wbijane w ciało ryknęła mi prosto w twarz aby mnie uspokoić..."
Otworzyłem oczy, gdyż poczułem potworny smród zgnilizny. Był duszący i paskudny. Spectra spała wtulona we mnie. Jeszcze było ciemno. Poczułem ból w nadgarstkach i kostkach... zerknąłem na jedną z rąk... miałem tam szarpane rany... jakby ta kreatura naprawdę szarpała mi nadgarstki. Krew spływała dość szybko. Wystraszyłem się lekko i ruszyłem dość gwałtownie przez co zbudziłem Spectrę. Spojrzała szeroko otwartymi oczami na mój nadgarstek.
- Co ci się.. - zapytała z niedowierzaniem.
- W zasadzie to... mi się tylko śniło... i... - nie miałem zielonego pojęcia jak mam jej to powiedzieć.
Nie odzywała się dalej i wyjęła z plecaka coś czy mogłaby zatamować krwotok po czym wyszła na korytarz po apteczkę pierwszej pomocy. Wbiegła z powrotem do pokoju i polała mi gwałtownie czymś rany.
- Auć! - zabrałem szybko rękę.
- Nie zachowuj się jak dziecko... to trzeba przemyć.
- Ciszej tam! - Ras rzucił w naszą stronę poduszkę nie otwierając oczu.
Spojrzałem na niego razem z Spectrą po czym zaśmialiśmy się cicho. Dziewczyna wróciła do poprzedniej czynności. Rany zaczęły mnie piec, a krew spływała z nich trochę szybciej.  Spectra uwijała się stosunkowo szybko mimo bladego światła dopiero co wstającego słońca. Zabandażowała ranę i zajęła się kolejną ręką. Zerknąłem na kołdrę w miejscu kostek, Spectra też tam zerknęła i westchnęła polewając mi ponownie rany czymś dziwnym. Znów zaczęło mnie szczypać. Miałem już tego dość... okazało się, że na kostkach boli jeszcze bardziej niż na nadgarstkach.
- Zostaną ci ciekawe blizny... - stwierdziła zawiązując ostatni bandaż.
- Eh... niestety... jak ja się wytłumaczę Coin?
- Ło... faktycznie... - wstała i odłożyła szybko apteczkę - Co my jej powiemy?
-----------------------------------------------------------------------------------------
No nieźle... tak mi się na lekcjach nudziło! Haha xD w sobotę zapomniałam to teraz taka ładna długa rekompensata... to też za rozdział 4.1 który wyszedł potwornie! Mam nadzieję, że wam się podoba ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz